
Nie wcześniej, jak w listopadzie można spodziewać się postanowienia brytyjskiego sądu w sprawie męża Grażyny Kuliszewskiej. Chodzi o wydanie go, polskiej prokuraturze. W połowie lutego sąd w Londynie zdecydował o ekstradycji mężczyzny. Czesław K. skorzystał jednak z przysługującego mu prawa i odwołał się od tego postanowienia. Teraz czeka na rozstrzygnięcie.
– Z informacji, jaką mój klient uzyskał od swojej brytyjskiej pełnomocniczki wynika, że procedura odwoławcza, która w Wielkiej Brytanii zwykle trwa sześć miesięcy zostanie wydłużona o trzy kolejne miesiące ze względu na COVID-19 – mówi mec. Dawid Gąsawski, który reprezentuje Czesława K. przed polskim wymiarem sprawiedliwości.
Adwokat jest w stałym kontakcie ze swoim klientem, który od czasu zatrzymania przebywa w brytyjskim areszcie w Her Majesty’s Prison Wandsworth.
Czesław K. zapewnia, że chce odpowiadać przed polskim wymiarem sprawiedliwości, ale z wolnej stopy, dlatego też wykorzystuje wszystkie przysługujące mu możliwości odwoławcze by uzyskać „żelazny list”.
List żelazny – zgodnie z kodeksem postępowania karnego specjalny dokument, wydawany przez właściwy miejscowo sąd okręgowy, zapewniający oskarżonemu przebywającemu za granicą pozostawanie na wolności do czasu prawomocnego ukończenia postępowania.
Rychłej decyzji w sprawie ekstradycji Czesława K. nie spodziewa się także prokurator Marcin Michałowski z Prokuratury Okręgowej w Tarnowie. W rozmowie z portalem bochniazbliska.pl przyznał, że procedura odwoławcza faktycznie może trwać około roku.
Czesław K. został zatrzymany w lipcu ub. roku na podstawie Europejskiego Nakazu Aresztowania wydanego przez Sąd Okręgowy w Tarnowie.
Prokuratura nie ujawnia, jakie zarzuty były podstawą do przygotowania ENA. Nieoficjalnie mówi się jednak, że chodzi o zarzut zabójstwa Grażyny Kuliszewskiej.
Czesław K. zapewnia, że nie przyczynił się do śmierci żony.

Kobieta zaginęła w nocy z 3 na 4 stycznia ub. roku po tym, jak przyleciała do Polski. W kraju od dwóch tygodni przebywał już jej mąż i syn. Kuliszewscy mieszkali w Londynie, w Borzęcinie mieli wybudowany dom.
To w nim po raz ostatni 34-latka była widziana żywa. Wieczorem razem z mężem i synem miała położyć się spać. Czesław K. twierdził, że gdy obudził się rano, żony już nie było. Zapewniał, że zniknęły też pieniądze (15 tys. funtów), które miał jej przekazać w zamian za zrzeczenie się prawa do domu w Borzęcinie.
Kobieta miała romans z Kurdem mieszkającym w Londynie. Planowała z nim spędzić resztę życia.
Po zaginięciu 34-latki rozpoczęły się poszukiwania. Szukali jej bliscy, policja, wsparta przez OSP, a także mieszkańcy Borzęcina. Ciało kobiety odnaleziono dopiero pod koniec lutego ub. roku w Uszwicy, kilka kilometrów od jej domu. Było w stanie mocno posuniętego rozkładu.
