W sali narad Domu Ludowego o godz. 18 ten znakomity polski poeta rodem z Borzęcina, reporter, autor blisko trzydziestu książek zaprezentuje dwie najnowsze książki: „Kosmografie literackie Józefa Barana” oraz „Stan miłosny…przerywany”. Podczas spotkania, które poprowadzi wybitny znawca literatury prof. Marek Karwala, obędzie się również projekcja filmu „Poeta pisze sobą” w reż. Maryli Guzy z TVP Kraków.
Pierwsza z promowanych publikacji to wydany przez Księgarnię Akademicką w Krakowie zbiór 20 tekstów krytyczno-literackich profesorów, krytyków i poetów o twórczości Józefa Barana.
Druga – „Stan miłosny… przerywany”, wydana przez Państwowy Instytut Wydawniczy to zapiśnik z lat 1988,2013-18. Tytułowy „stan miłosny przerywany” to poetyckie natchnienie, które przychodzi i… znika, nierzadko na całe tygodnie – a czy czekając na wenę poeta jest poetą? Jest. Józef Baran jest tego najlepszym dowodem. Gdy poezja nie chce do niego przyjść, tropi ją na każdym kroku: czytając, słuchając płyt, patrząc z okna na parę staruszków czy dyskutując o literaturze z przyjaciółmi po piórze.
Zadanie ma tym trudniejsze, że zawsze zależy istotnie na jednym: wydobyciu ze świata piękna, nawet gdy jest to świat okropny, koszmarny, brudny. Zwłaszcza gdy niepewny swego losu, toczy walkę z nawrotem choroby nowotworowej (którą zwyciężył). Oprócz dziennych zapisków w książce znajdziemy obszerne fragmenty korespondencji z przyjaciółmi, autorskie portrety, a także niepublikowane jeszcze wiersze Józefa Barana oraz kilkadziesiąt szkiców do wierszy.
Poniżej dwa krótkie fragmenty z najnowszej książki, którą będzie można nabyć podczas spotkania:
26-29 LIPCA W BORZĘCINIE
Lato topniało mi niezauważalnie w murach szpitalnych.
Na szczęście trochę się jeszcze latu naprzyglądam, bo zostałem na tydzień zwolniony ze szpitala. Mogę przez ten tydzień nabierać energii od rojących się pszczół, ptaków, owadów i ludzi w moim Borzęcinie, odległym od Krakowa o siedemdziesiąt kilometrów. Wieś kipi energią i zaciekawieniem. Jakby nie było, mają w niej gościć pielgrzymi z zagranicy. Około sześciuset Włochów w Borzecinie! Borzęcanie wyrywają chwasty i koszą trawę, żeby ogródki i ogrody wyglądały paradnie. Dostali karteczki z wypisanymi podstawowymi słowami z języka Dantego, by mogli się „dogadywać”. Gospodynie pieką serniki i co się da i głowią się, czym tu nakarmić tych Włochów, a właściwie to w większości Włoszki. Starzy kawalerowie mają nadzieję, że wypatrzą sobie pannę. Jeden zgłosił się z taką nadzieją do księdza proboszcza, który – o ironio! – przydzielił mu na kwaterę pięciu zakonników. Można sobie wyobrazić jego rozczarowanie, ale nie dał tego po sobie poznać…
TRYPTYK BORZĘCKI
I. NIEDZIELA
Czasami nadchodzi minie chęć, by znowu iść wałem do kościoła w Borzęcinie, a właściwie jechać na rowerze na „mszę dziewiątkę”.
Zanurzyć się w chórze krzepkich głosów moich braci i sióstr, ziomków, niczym w szumie leśnej dąbrowy lub w szmerze rzeki toczącej swój nurt w stronę morza.
Nie wiadomo dlaczego przypomnieć sobie, jak w dzieciństwie wchodziło się do stajni, gdzie koń gryzł dźwięgę, krowy przeżuwały słomę, warchlaki parskały dziarsko, kokoszki gdakały przyjaźnie na grzędzie… i wszystkim było swojsko i przytulnie, włącznie ze mną, przybyłym na chwilę ze świata mroźnej zimy.
Może tak było kiedyś w raju, w każdym razie gdzieś na początku, gdy Adam i Ewa, lew obok sarny, jastrząb obok gdaczących kur, a wilk pospołu z barankami – przechadzały się obok siebie w pokoju…
Śpiew i modlitwy unoszą pod samo sklepienie ludzką wspólnotę oddechów, której jest się tylko małym fragmentem, a która należy do oddechu Stwórcy, wyrzucającego z siebie niczym kosmiczny wieloryb światy i nas, by po chwili na powrót wchłaniać jak nieprzeliczoną ikrę gwiazd… Poddać się, oddać tej wspólnocie; nie czuć się kimś osobnym, intruzem niepasującym do otoczenia; zmieszać się z żywymi i umarłymi, których duszyczki rozhuśtują teraz dzwony płynące nad wsią, a jeszcze niedawno śpiewali i modlili się podobnie jak my…