Po naszej wczorajszej publikacji skontaktował się z nami Sardar bliski przyjaciel Grażyny Kuliszewskiej z Londynu. Mężczyzna podważa ustalenia detektywa, przekonuje, że ten zbitek liter nie ma nic wspólnego ze zmianą religii i tłumaczy, co znaczy skrót: SGPMM.
Według Sardara to pierwsze litery imion SARDAR-GRAŻYNA-PATRYK-MILANO-MIRKO.

-Pierwsze litery to nasze imiona i Patryka. Dwa ostatnie to imiona, które bardzo się nam podobały. Mnie i Grażynie – mówi Sardar.
Sardar podkreślił w rozmowie z Portalem Bochnia Brzesko z bliska, że w Polsce nigdy nie był. Nie planuje tu przyjechać. Przekazał nam screeny z telefonu, potwierdzające, że łączyły go z Grażyną Kuliszewską bliskie kontakty. Zapewnia, że screeny przekazał też policji.
Wyjaśnia także, że był w kontakcie z Grażyną przez cały czas, kiedy ona przyleciała do Polski. Ostatnią wiadomość od 34-latki Sardar otrzymał wieczorem 3 stycznia. Grażyna pisała mu, że idzie spać do domu ojca.
Grażyna Kuliszewska zaginęła w nocy z 3 na 4 stycznia. Razem z nią zniknęły wszystkie dokumenty i jej rzeczy osobiste. Kobieta przyleciała z Londynu na jeden dzień. W Polsce od dwóch tygodni był jej mąż z synem.
Sprawę zaginięcia 34-letniej kobiety prowadzi Prokuratura Okręgowa w Tarnowie oraz KWP w Krakowie. Śledczy nie ujawniają żadnych informacji.
Sprawę wyjaśnia też detektyw Bartosz Weremczuk, który pracuje na zlecenie męża zaginionej kobiety. Czesław Kuliszewski uważa, że jego żona żyje i świadomie zerwała kontakt z rodziną. Londyńskie śledztwo ujawniło, że 34-latka miała romans, wzięła duży kredyt w banku oraz kupiła Koran.
ZOBACZ TAKŻE:
