- REKLAMA -
- REKLAMA -
Wydarzenia

Bochnia. Znów mamy zaczynać od nowa?

- REKLAMA -

 

Ze spalonego domu zabrali trzy anioły. Po jednym dla każdego. W symboliczny sposób będą ich teraz strzec, by nic złego się już nie stało.

Pani Beata już nie płacze. Nie może. Tylko jeszcze czasem oczy się jej zaszklą, gdy przypomni sobie, jak ich mieszkanie wyglądało jeszcze kilkanaście dni temu. A było na co patrzeć. Jasne przestronne wnętrza, gustownie dobrane meble i te dodatki, które tworzyły taki niezwykły klimat.
– Kochałam je dopieszczać. Tu postawiłam jakiś dzbanuszek, tu poduszkę. Było cudnie, tak jak zawsze chciałam mieć w domu – przekonuje.

Ostatni remont
Tydzień przed pożarem Beata i Ryszard Jaglarzowie zajmujący jedno z mieszkań na poddaszu kamienicy przy ulicy Szewskiej, zakończyli ostatni etap remontu kuchni. Wcześniej odnowili pozostałą część mieszkania. Jeszcze nie zdążyli się tym wszystkim nacieszyć, napatrzyć, jak jest ładnie.

– W kuchni miałam tapetę w jasną kratkę, stylową lampę nad stolikiem, taką jak zawsze chciałam mieć. I ten okrągły stolik z krzesłami, przy którym można było usiąść, napić się herbaty – wspomina pani Beata.
W sobotę jeszcze przy nim siedziała, jedząc śniadanie. Później mąż wyszedł do pracy, córka wyjechała na koncert do Warszawy, a ona jak to w wolnym od pracy dniu, chciała ogarnąć dom. Sprzątnąć, wyprać i zrobić coś dobrego na obiad.

Pierogi dla sąsiada
Zdecydowała, że ulepi pierogi z truskawkami. Sobota to dobry dzień na pierogi, w zabieganym tygodniu nie ma na to czasu. Gdy skończyła, nabrała kilka na talerz i poszła do pana Zygmunta, sąsiada mieszkającego obok. Ze starszym, schorowanym panem Jaglarzowie mieli dobre stosunki. Tak dobre, że tak na wszelki wypadek w kuchennej szafce trzymali nawet klucz do jego mieszkania.

– Córka pana Zygmunta nam dała, bo bywało, że do taty nie mogła się dodzwonić, a zwyczajnie się o niego bała. My mogliśmy wejść i sprawdzić czy wszystko jest ok – wyjaśnia pani Beata.

Spacer do galerii
Po południu, gdy mąż wrócił z pracy, postanowili, że pójdą na zakupy do galerii. Była ładna pogoda, szli powoli, wcale się nie spiesząc. W domu byli po godzinie 20. Do kamienicy wchodzili od strony ulicy Kraszewskiego. Nic nie wzbudziło ich podejrzeń.

– Nie było dymu, na pewno nic nie śmierdziało, bo na to, na pewno zwrócilibyśmy uwagę – podkreśla pani Beata. W mieszkaniu jeszcze zdążyła się przebrać. Zrobiła też kanapki na kolację i usiadła na łóżku, gdy ktoś przeraźliwie zaczął dzwonić domofonem.
Oboje z mężem pomyśleli, że to pewnie „żule”, nie raz się zdarzyło, że ktoś przechodząc pod arkadami dzwonił dla żartu, zakłócając im spokój.

Uciekajcie, pali się dom!
Pan Ryszard szybko wstał, podbiegł do słuchawki, by po chwili ją nerwowo odłożyć. Dalej wszystko potoczyło się jak w kalejdoskopie. Ktoś wpadł do mieszkania i krzyczał: uciekajcie, pali się dom !

Wybiegli z mieszkania jak stali, ale już na klatce zdali sobie sprawę, że obok może być jeszcze ich sąsiad. Pan Ryszard szybko wrócił więc po klucze do  mieszkania pana Zygmunta. Oddał je policjantom. Liczyła się każda sekunda. Istniało ryzyko, że wybuchnie gaz. Trzeba było szybko ratować mieszkańców, wyprowadzić ich jak najdalej od budynku.

Słup ognia
– Wybiegliśmy przed budynek, wokół było już sporo gapiów, policjanci kazali nam odejść w kierunku Rynku – wspomina pani Beata.
Stojąc już na chodniku, widzieli słup ognia bezpośrednio nad mieszkaniem sąsiada. Byli przerażeni, bo zdawali sobie sprawę, że pan Zygmunt może być w środku. Odetchnęli, gdy zobaczyli, że pod rękę wyprowadza go dwóch policjantów. Był bosy, ubrany tylko w szlafrok. Funkcjonariusze uratowali go w ostatniej chwili, bo nic nie podejrzewając kąpał się w wannie.

Zaraz potem na Szewskiej zjawili się ich przyjaciele. Pomogli skontaktować się z córką i uspokoić ją, że rodzice są cali i zdrowi. Pod kamienicą byli do godz. 23. Tej nocy schronienie znaleźli u rodziny. Nie mogli jednak spać.

Potrzebują pomocy
Informacja o tym, że spaliło się im mieszkanie rozeszła się lotem błyskawicy. Ludzi, którzy oferowali wsparcie nie brakowało. Ze spalonego mieszkania zabrali niewiele. Większość rzeczy albo była zniszczona od ognia, albo od wody. Udało się jednak uratować łóżka, jakieś szafki i okrągły kuchenny stół z krzesłami.

Ze względu na charakter pracy pani Beaty (jest kierownikiem laboratorium w szpitalu) rodzina musiała szybko znaleźć mieszkanie w centrum miasta. Udało się dzięki pomocy znajomych. Czynsz jest dość wysoki, ale burmistrz obiecał dopłatę, póki nie wrócą na swoje. Kiedy i czy w ogóle jest to jednak możliwe?
– Spaliło się wszystko, co mieliśmy i na co pracowaliśmy przez całe swoje życie. W tej chwili musimy zaczynać wszystko od nowa – mówi pani Beata.

Chcieliby odbudować mieszkanie, ale przeraża ich nieuregulowana sytuacja budynku. Lokal na poddaszu wybudowali sami angażując w inwestycję ciężko zarobione pieniądze. Zaadaptowali strych w kamienicy zarządzanej przez miasto. Prace były prowadzone po wydaniu pozwolenia przez magistrat. Gdy lokal był już gotowy okazało się, że pojawił się właściciel kamienicy. Nikt w tej chwili jednoznacznie nie potrafi im powiedzieć: co będzie dalej?
– Czekamy więc na jakieś wiążące decyzję, jeśli nie będzie możliwe odbudowanie mieszkania, które zajmowaliśmy, może trzeba będzie zacząć wszystko od nowa i kupić mieszkanie, ale skąd na to wziąć pieniądze – pyta pani Beata.

Rodzina na szczęście nie jest sama. Pomoc oferuje jej wiele środowisk. Dziś  o godz. 20.30 na bocheńskim Rynku Mateusz Nosek  prowadzi licytację dla pogorzelców z ulicy Szewskiej, jutro zbiórkę pod Bazyliką św. Mikołaja zaplanowała Caritas. W pożarze kamienicy ucierpiało sześć rodzin. W najgorszej sytuacji są jednak państwo Jaglarzowie.

Fundacja „Zmieniamy życie” udostępniła już konto dla osób, które zechcą finansowo wesprzeć bochnian poszkodowanych w niedawnym pożarze, jego numer to: 73 1600 1462 1838 7865 7000 0001 – koniecznie z dopiskiem „Pogorzelcy Bochnia”.

Kliknij i dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

- REKLAMA -
Góra