Benesza na “Salwy”, Kaima na Korbońskiego, wejścia Armii Czerwonej na wyjścia Wehrmachtu, Władysława na Adama… Pokłosie ustawy dekomunizacyjnej, której celem jest likwidacja nazw związanych z propagowaniem ustrojów totalitarnych , zbiera kolejne żniwo w Bochni. Jednak czy Bochnia ma się wstydzić swoich zasłużonych mieszkańców? Czy osoba, której po części Polska zawdzięcza pokój ryski, jest godna potępienia? I wreszcie, czy Wojewoda ma moralne prawo odbierać Solnemu Grodowi kolejny element tożsamości historycznej?
Zacznijmy od casusu osoby Władysława Kiernika. I fakt, można się przyczepić do jego życiorysu po II wojnie światowej. Nie jest on chwalebny, bo zawiera współpracę ze środowiskami rządowymi i komunistycznymi. Jednak czy możemy zapomnieć wszystko to, co było wcześniej? Nie do przecenienia był przecież jego współudział przy odzyskiwaniu niepodległości przez Polskę. Jeszcze w czasie zaborów aktywnie agitował za wprowadzeniem w Galicji powszechnego prawa wyborczego. Był jednym z pierwszych liderów partii PSL “Piast”, która później tak mocno odcisnęła swe piętno na historii II RP. To wreszcie on organizował i aktywnie rozwijał w Bochni oddział Komitetu Narodowego i kierował komisariatem wojskowym Legionów Polskich, z którego tak wielu bochnian ruszyło na front wschodni walczyć o niepodległość.
Pod koniec wojny uczestniczył w rozmowach pokojowych i według źródeł był jednym z negocjatorów korzystnego dla Polski pokoju ryskiego. Po zakończeniu Wielkiej Wojny związał się z administracją rządową i parlamentaryzmem, wielokrotnie wybierany na posła na Sejm RP. Był też jedną z najbardziej wpływowych osób w państwie – najpierw jako Minister Spraw Wewnętrznych, który miał za zadanie rozwijanie wciąż nie do końca zorganizowanych struktur państwowych, a później jako Minister Rolnictwa, a przecież był to kluczowy resort w czasach rządów Witosa i Skrzyńskiego.
Tak więc możemy zestawić dwa okresy jego życia. Z tą różnicą, że z jednej strony mamy fakty odnośnie jego działań pro polskich i niepodległościowych, a z drugiej domniemania i interpretację IPN-u, który jednoznacznie określa tę postać negatywnie. Jednak jeśli historia czegoś nas uczy, to na pewno tego, że nic nie jest czarno-białe i posiada swój kontekst. Nie wiemy dlaczego Kiernik odstąpił od współpracy z Mikołajczykiem i nawiązał bliższą relację z komunistami, być może wiedział, że stanie w opozycji wobec Stalina oznacza całkowitą utratę dziedzictwa “Ludowców”, czego dowodem jest casus właśnie Michalkiewicza. Miał przecież bolesne doświadczenia bycia w gronie przeciwników politycznych Piłsudskiego, co kosztowało go odsiadkę w więzieniu i liczne represje. Nie możemy być pewni jakie przesłanki nim kierowały i pozostanie to w sferze podejrzeń i niedomówień. Tym bardziej opinia wydana przez (upolityczniony nota bene) IPN jest kuriozalna i jest mocna podstawa by ewentualną decyzję Wojewody (przy nie przegłosowaniu uchwały przez Radę Miasta), skierować na drogę sądową.
Cała ta sprawa ma też drugie oblicze. Znacznie bardziej bolesne dla Bochni i jej podobnych miejscowości. Dla nas zarówno Władysław Kiernik, Andrzej Benesz, jak i Franciszek Kaim, byli, są i (mam nadzieję) będą powodem do dumy. Nie często wychodzą z bocheńszczyzny osoby, które tak aktywnie działają na rzecz Polski na jej najwyższym szczeblu politycznym. Są chlubą miasta poza jego granicami i pozwalają poczuć faktyczny wpływ małych ośrodków miejskich na losy Ojczyzny. Jednak Bochnia to nie cała Polska. I całe szczęście nikt odwrotnie nie twierdzi, czego zauważyć, zdaje się, nie potrafi Instytut Pamięci Narodowej. Bo jak się ma uczczenie zasłużonych mieszkańców 30-sto tysięcznego miasteczka do propagowania komunizmu w całym kraju? Nikt z nas nie nakazuje nazywać na ich cześć ulic, placów i skwerów w Warszawie czy Krakowie.
Apeluję, aby nikt nie odbierał nam tożsamości historycznej! Bo my mamy swoje święte prawo do samodzielnego decydowania o losach naszej małej ojczyzny. To my w Bochni mieszkamy, to my na co dzień poruszamy się tymi drogami, a nie pracownicy warszawskiego IPN-u, nie Wojewoda Małopolski. I niech osoby decyzyjne w tym przypadku przypomną sobie sentencję: Nihil Novi sine communi consensu.. Jednak bardziej adekwatna będzie jej interpretacja z czasów konstytucji z 1505 r. – “Nic o nas bez nas”. I trzymając się tej zasady mam wielką nadzieję, że zarówno Burmistrz, Radni Miejscy, wszyscy urzędnicy, jak i każdy jeden mieszkaniec Bochni, któremu bliska jest tożsamość i dziedzictwo najstarszego miasta w Małopolsce, dopilnują, by przy nazwisku Kiernik wciąż widniało imię Władysław, a Franciszek Kaim i Andrzej Benesz odzyskali swoje miejsce w przestrzeni publicznej, bo za ich zasługi jesteśmy im to winni.
Wisława
27 czerwca 2018 godzina 14:40
Ogromną radość mi sprawia patrzenie na młodych ludzi, którzy tak przejmują się swoją małą Ojczyzną. Dobry tekst Maksymilianie, oby tak dalej!
starszy
28 czerwca 2018 godzina 10:32
Niezadowolenie płynące od strony młodych ludzi zawsze było zapowiedzią zmian więc oby to zapowiadało rychłą zmianę w Polsce.
A od zasłużonych bochnian PiS niech się odwali