- REKLAMA -
- REKLAMA -
Zapytam wprost

Jasiek Mela: Muszę pokazywać, że jestem normalny, że można ze mną pogadać, pośmiać się, o coś zapytać

Fot. Wojtek Salamon
- REKLAMA -

Z Jaśkiem Melą podróżnikiem i działaczem społecznym. Założycielem Fundacji Poza Horyzonty rozmawia Barbara Wójcik


Jak wrażenia po spotkaniu w bocheńskiej bibliotece?
Bardzo dobrze. Na co dzień prowadzę szkolenia dla firm, korporacji i daję świadectwo w kościołach. Przez to zawsze są to określone grupy odbiorców. Natomiast na spotkaniach otwartych takich jak to nigdy nie wiadomo kto przyjdzie, czy w ogóle komuś będzie chciało się przyjść.

To trudne spotkania?
Z jednej strony tak, bo trudniej dobrać język, gdyż nie ma określonej grupy odbiorców. Są ludzie w różnym wieku i trudno dobrać język tak, aby ten przekaz dotarł do wszystkich. Z drugiej strony to też fajne wyzwanie. Każde spotkanie z ludźmi jest inne. Nie mam sztywno określonego planu, jak ma ono przebiegać. Zawsze jest doza spontaniczności. Ze spotkania z mieszkańcami Bochni jestem zadowolony. Mam nadzieję, że osoby obecne również. Duże wrażenie zrobił na mnie budynek biblioteki.

Nie ukrywasz, że jesteś osobą wierzącą. Kilkukrotnie powiedziałeś, że dużo zawdzięczasz Bogu. Nie boisz się, że takim wyznaniem możesz wzbudzać kontrowersje?
Dla mnie wiara jest rzeczą ważną i cały czas uczę się śmiałości w mówieniu o tym. Nie ukrywam, miałem w życiu taki okres, kiedy w miejscach poza kościołem bałem się przyznawać do Pana Boga, ale uważam, że człowiek powinien być tożsamy i jeśli pewne wartości chrześcijańskie są dla mnie istotne, to nie mogę się tego wstydzić. Wychodzę z założenia, że przychodząc na spotkanie z danym człowiekiem, chcemy posłuchać tego, jaki on jest. Mówiąc kolokwialnie, jeśli komuś to nie pasuje, to może nie przychodzić, nie słuchać, może wyjść i uważam, że nie ma w tym nic złego.

Mówisz, że powinniśmy patrzeć na ludzi, którzy mają gorzej. To nie popularne hasło w świecie coachingu, bo z reguły słyszymy, że powinniśmy cały czas za czymś biec…
W swojej pracy na co dzień dostaję zlecenia, w których ludzie piszą mi wprost, że szefowie, pracownicy są już zmęczeni coachingiem, który mam wrażenie, jest trochę pusty. Patrzenia na same sukcesy i zwycięstwa. W tym rozpędzonym świecie gdzie sukces jest mityczny i każdy powinien być młody, piękny i bogaty zapominamy, że wszystkim przytrafiają się trudności. Uważam, że ta złudność jest przyczyną cierpienia i niespełnienia bardzo wielu osób dlatego takie otrzeźwienie i spojrzenie na ludzi w porównaniu, z którymi mamy bardzo wiele może wpływać motywująco.

Mówisz też wprost, że jesteś zadowolony ze swojego życia. Jak facet, który nie ma ręki i nogi, może być szczęśliwy?
W życiu spotykam wiele osób, które żyją, wydawać by się mogło, nielogicznie. Nie mają łatwo w życiu. Powinni siedzieć i narzekać, a jest wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że trochę żyję ich energią. Dla mnie są zawsze takim punktem do porównania się i skoro oni żyją tak „nienormalnie”, to ja też tak chcę, też tak mogę. Praca w Fundacji dostarcza wiele przykładów ludzi, którzy wbrew pewnej logice tego świata widzą sens i piękno. Mnie to motywuje i daje energię, żeby starać się tym dzielić i nieść dalej.

W Fundacji spotykasz wiele osób, które nie widzą radości w życiu i dzięki waszej pracy dostrzegają, że ten świat może być jednak piękny pomimo ograniczeń?
Tak interpretuje nasze zadanie. Dofinansowania protez, rehabilitacje, wsparcie psychologiczne to takie trochę preteksty, żeby ludziom otwierać głowy. Uświadamiać, że niezależnie jakie nieszczęścia nas spotkały można wiele piękna i dobra w życiu się doszukać.

Tobie udało oswoić swoją niepełnosprawność. Był to długotrwały proces, a może przełomowy moment w życiu?
Każda duża zmiana życiowa to proces. Nie ma jednego momentu, który zmienił moje życie. To nie tak, że we wtorek tego sensu nie widziałem, ale już we środę stwierdziłem, będę żył na maksa, będę zadowolony i będę się tym dzielił. To trwało, zajęło sporo czasu i było dużo upadków po drodze, chwil zwątpienia. Naprawdę trwało to długie lata, zanim ośmieliłem się pokazać swoją niepełnosprawność.

Teraz nawet z niej żartujesz…
Dystansu uczyłem się od ludzi, którzy mnie otaczają. Na początku było dla mnie szokujące, że pokazują to, czego według mnie trzeba się wstydzić, czyli odmienność, a na dodatek jeszcze potrafią z tego żartować, ale zobaczyłem, że takie życie jest łatwiejsze i nie ma sensu marnować czasu, na zastanawianie się co by było, gdyby… Jesteśmy tu i teraz, przez to, co robimy mamy wpływ na przyszłość, a przeszłości już nie zmienimy. Możemy wyciągać jedynie lekcje. Dlatego cały czas uczę się tego dystansu i nawet jeśli ma to kogoś szokować to trudno.

Skąd w nas takie przekonanie o wstydzie?
Przez wiele lat, wiele pokoleń byliśmy uczeni, by odmienność ukrywać, żeby było miło i elegancko, a mnie to po prostu „wpienia”. Często mówi się nam, żeby robić dobrą minę do złej gry. Udawać zadowolonych, a to w prostej linii prowadzi do osamotnienia i poczucia odrzucenia. Myślę, że największa bariera między osobami z niepełnosprawnością a zdrowymi to jest właśnie mentalność.

Chyba boimy się odmienności?
Obawa jak podejść do kogoś na wózku i porozmawiać, jak zaprosić na kawę, jak z osobą niewidomą porozmawiać o świecie. Sam miałem taki czas, że żegnając się z osobą niewidomą, powiedziałem do zobaczenia, a później myślałem, jak mogłem tak powiedzieć. Facet nie widzi, więc pewnie poczuje się urażony, ale zazwyczaj tak jest, że te nasze obawy są mocno na wyrost, jeśli nie jesteśmy wścibscy i chamscy. Wiele osób niepełnosprawnych zdaje sobie sprawę, że aby żyło się im łatwiej muszą być taką codzienną kampanią społeczną.

Codzienną kampanią społeczną?
Wiem, że muszę pokazywać ludziom, mówiąc nieładnie, że jestem normalny, że można ze mną pogadać, pośmiać się, o coś zapytać. Dla mnie naturalne jest, że większość osób nie ma styczności z osobą, która ma protezę nogi, z kimś, kto wiąże buta jedną ręką. Dzisiaj wykorzystuje to bardziej jako atut. Staram się motywować innych do doszukiwania się dobra w życiu.

Może masz łatwiej, bo jesteś rozpoznawalny. Jesteś Jaśkiem Melą…
Jest tak, jeśli ludzi mnie rozpoznają, ale nie jest tak, że wchodzę w obce środowisko i wszyscy wiedzą, kim jestem. Wydarzenia, o których było głośno, czyli wyprawy z Markiem Kamińskim miały miejsce 15 lat temu. Dla bardzo wielu osób jestem anonimowy i tak jak mówię, musimy być kampanią społeczną i pokazywać co jesteśmy w stanie zrobić, czego nie jesteśmy w stanie zrobić, bo są pewne ograniczenia i płaszczyzny, gdzie ta pomoc jest potrzebna, ale muszę powiedzieć, że pozwolenie osobie niepełnosprawnej zrobienie czegoś samemu jest niesamowicie satysfakcjonujące. Często mylimy pomaganie z wyręczaniem, co nie jest dobre.

Dlaczego?
Kiedy się patrzy na drugiego człowieka przez pryzmat litości, to znowu się wartościuje. Podświadomie dzieli ludzi na lepszych i gorszych. Cieszę się z tego, że bliskie mnie osoby znają mnie jako faceta, który z czymś sobie da radę, a jeśli nie da, to powie, hej potrzebuję pomocy, a nie tylko jako Jaśka Melę z telewizji. Chociaż ja i tak mam prościej niż osoba, po której nie widać niepełnosprawności. Taki człowiek musi tłumaczyć, że potrzebuje pomocy, bo… Kiedy ja idę ulicą w t-shircie to rzuca się w oczy, że nie mam ręki i mogę potrzebować pomocy. Moim zdaniem zadaniem każdego z nas powinno być oswajanie się ze swoimi ograniczeniami nauczenie mówić o tym, że sobie z czymś nie radzimy. Wszyscy. Proszenie o pomoc wymaga dużo pokory, a nie jest to popularna i modna cecha w dzisiejszych czasach.

Z czym nie radzi sobie Jasiek Mela? Podróżujesz, nauczyłeś się szydełkować, zdobyłeś dwa bieguny. Dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych…
Mam wiele ograniczeń, które polegają na mojej dezorganizacji. Jestem uparty, ale i niecierpliwy może dlatego nie udało mi się skończyć żadnych studiów, z czego się trochę śmieję, a trochę jednak biję się w pierś, że tej cierpliwości zabrakło.


Czego Ci życzyć?
Na pewno cierpliwości i otwartości na innych. Może kiedyś skończenia jakichś.

Kliknij i dodaj komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.

- REKLAMA -
Góra